środa, 20 lutego 2013

Ostatni atak - Dębki - Władysławowo - Hel

Jak wiecie od czwartego dnia mojej wyprawy, relację są umieszczane z jednodniowym opóźnieniem. Dlatego tym wpisem postaram się połączyć dwa ostatnie dni - wczoraj i dziś - ponieważ wydaje mi się że są spójną całością i nie powinno się ich rozdzielać.
Z Dębek wyruszyłem mocno przed świtem, pogoda coraz bardziej się sypała (dosłownie :P), a ja nie chciałem marnować czasu. Do Władysłałwowa jak najbardziej starałem się omijać plażę. Dużo mokrego śniegu, oraz wiatr wiejący w twarz znacząco utrudniały wędrówkę i były katorgą dla moich pleców (na których ciągnąłem wózek).
W okolicach południa zająłem moją strategiczną kwaterę we Władysławowie, przygotowałem sobie posiłek, wziąłem gorący prysznic i stwierdziłem że atakowanie Helu z wózkiem jest beznadziejnym pomysłem.
Po pierwsze: Z Helu i tak będę musiał wrócić do Władysławowa, a duży ciężki wózek znacząco to utrudni.
Po drugie: W tych warunkach potrzebowałbym na to jeszcze z dwóch dni, albo nawet więcej gdyż jak się okazało później piasek na tym odcinku przypomina... właściwie nie wiem do czego go porównać, zostańmy więc przy tym że jest wyjątkowo grząski, a w połączeniu z kilkunasto-centymetrową warstwą mokrego śniegu tworzy miksturę którą ciężko wypić.
Po zaplanowaniu ostatniego "strzału" przespałem się jeszcze kilka godzin, by w okolicach dwudziestej, jedynie z małym plecaczkiem w którym miałem 1,5 litra wody, aparat i trochę kanapek ruszyć na Hel.
Droga nużyła się niesamowicie, a warunki nie rozpieszczały. Co jakiś czas przechodziłem na asfalt lub na prawą stronę cypelka żeby dać trochę odpocząć nogom.
W końcu, gdy już noc przemieniła się w poranek dotarłem na Hel... w końcu po jedenastu dniach marszu osiągnąłem swój cel.
Do tej pory jedynie kilka osób pokonało ten dystans w zimowych warunkach, ale podejrzewam że ja jako pierwszy nie używałem plecaka tylko wózka.
Udało się! Bez odcisków, bez tabletek przeciwbólowych, bez żeli rozgrzewających, bez goretexowej membrany... jednak z wielką, wielką pomocą Morza, które przez te jedenaście dni pozwoliło mi iść wzdłuż swojego wybrzeża bez sztormów, bez mocnych opadów, bez bardzo silnych wiatrów.

Dzięki wielkie że byliście ze mną przez ten czas, wprawdzie prowadzenie codziennych relacji odrobinę (no może trochę bardziej) mnie przerosło i było dość trudne do wykonania ze względów logistycznych jednak myślę że z lepszym, lub gorszym skutkiem się udało. Dzięki wielkie za miłe komentarze, które były mocnym "dopalaczem" na trasie.
Gorąco pozdrawiam z zimnej ziemi! To już koniec ;)

wtorek, 19 lutego 2013

Dzień dziewiąty: Łeba - Dębki

Pamiętam jak w sierpniu byłem w Łebie i czekałem na targach książki (czy czymś takim) na Jacka Pałkiewicza, który miał podpisywać swoje książki. Na pięć minut przed jego wystąpieniem, organizator poinformował nas że Pana Jacka nie będzie - ot takie wspomnienie mnie naszło. Teraz Łeba już w niczym nie przypomina tego czym była wcześniej.
W końcu znalazłem zastosowanie moich zimowych butów - idealnie nadają się do przeprawiania przez radioaktywne rzeczki (oczywiście nie są radioaktywne, ale ich zapach, kolor i temperatura skutecznie zniechęca do pokonywania ich boso :P) - pod warunkiem że woda nie jest zbyt wysoka.
Mój wózek zaczyna już powoli rdzewieć, ale wytrzyma do końca. Po powrocie o niego zadbam i posłuży jeszcze na rowerowe wyprawy na które się wybiorę gdy tylko się trochę ociepli...
No ale wracając do aktualnej wyprawy... :)
Do Helu zostało mi jeszcze 60 kilometrów, a pogoda ewidentnie się sypię. Tak jak do tej pory zawsze miałem szczęście, tak teraz przyjdzie zmierzyć mi się z żywiołem bo śniegu zaczyna padać coraz więcej. Jutro mam zamiar wyruszyć jak najwcześniej i nie dać się pokonać przyrodzie :)

Do tych wszystkich samotnych nocy na plaży, idealnie pasuje moja ulubiona ballada Goethiego "Król Olch", posłuchajcie jej amatorskiej interpretacji, która według mnie jest naprawdę niezła i nie znudziła mi się już od kilku lat!


poniedziałek, 18 lutego 2013

Dzień ósmy: Rowy - Łeba

Na tym odcinku mogłem poczuć prawdziwą przestrzeń. O ludzi tutaj strasznie trudno (najwięcej ich było na wysokości miejscowości Czołpino, koło latarni morskiej). Dalej pozostały mi już "ruchome wydmy", jednak patrząc na nie z plaży nie robią już takiego wrażenia, szczególnie że wędrówkę zakończyłem znacznie po zmroku. Na tym odcinku miejscami było od 5 do 8 cm mokrego śniegu jednak i w tych warunkach mój wózek sobie poradził, choć muszę przyznać że momentami lekko nie było. Szukając twardszego piachu, szedłem po śladach lisa który sprawnie omijał miękki piach. Niestety po jakimś czasie, lisek poszedł wgłąb lądu, a mnie pozostało po omacku szukać najwygodniejszego podłoża.
W końcu Łeba - która po sezonie podobnie jak wszystkie pozostałe nadmorskie kurorty świeci pustkami. Chciałem tutaj zrobić jakieś większe zakupy jednak okazało, że jedyny porządny sklep (w sensie supermarket) znajduje się gdzieś daleko poza centrum. No nic, do celu już "tylko" trzy dni drogi - obejdzie się bez luksusów (ważne że jest cola :P ).
Kolejny dzień za mną, już powoli zatracam się w codziennej rutynie.

niedziela, 17 lutego 2013

Dzień siódmy: Jarosławiec - Rowy

To już siódmy dzień mojej wyprawy... maszeruję już równy tydzień...
Moje pozwolenie na przejście 20 kilometrowego odcinka plaży należącego do Centralnego Poligonu Sił Powietrznych pozwalało mi pokonać ten odcinek w dowolnych godzinach od 16.02 do 18.02.
Tak więc chcąc maksymalnie wykorzystać magię i urok tego miejsca kilka minut po północy pojawiłem się przy budce wartownika.
Jak się można było domyśleć, nie widniałem w żadnym wykazie, ani nie miałem żadnej przepustki, więc około 30 minut zajęło mi przekonanie ochroniarza żeby mnie wpuścił.
Zanim jednak doszedłem do plaży, musiałem przejść przez kawałek lasu, a światło mojej latarki skierowane wgłąb lasu ujawniało błyszczące oczka patrzące w moim kierunku.
Przejście tego odcinka nocą to coś cudownego, na początku wychodzimy z łuny wiszącej nad Jarosławcem, by po kilku godzinach wędrówki w zupełnej ciemności zobaczyć światło latarni w Ustce.
Z kamerki internetowej
Wychodzisz ze światła, idziesz przez mrok, by następnie wiedziony przez blask latarni morskiej znów wejść w światłość. Magia!
Korzystając z tego że w Ustce byłem "skoro świt", dowlekłem się do Rowów i tam zakończyłem dzisiejszy dzień ;)

sobota, 16 lutego 2013

Dzień szósty: Dąbki - Jarosławiec

Połowa drogi już za mną. Dzisiaj musiałem pokonywać w bród największy jak do tej pory kanał Leniwiec. Po kilku kursach w lodowatej (żółtej i śmierdzącej) sięgającej kolan wodzie, ja i mój dobytek byliśmy już na drugim brzegu. Dalej prosto do Darłówka. Dalsza droga przebiegała inaczej niż zwykle. Od Administratora portalu PoPiasku.pl (za co serdecznie mu dziękuje) otrzymałem informację że plaża na wysokości jeziora Kopań jest w remoncie i trzeba obchodzić całe jezioro. Tak więc przed jeziorem odbiłem w prawo i przechodząc przez okoliczne wsie podziwiałem wiejskie pejzaże. W Wicku wróciłem na plażę i dalej już prosto do Jarosławca. Już nie mogę się doczekać przeprawy przez poligon... 20 km samotnego marszu!

piątek, 15 lutego 2013

Dzień piąty: Sarbinów - Dąbki

Jeszcze przed świtem wystartowałem z Sarbinowa. W Mielnie kupiłem sobie śniadanie (chciałem zaopatrzyć się na zapas, ale poza sezonem asortyment w sklepach jest dość ubogi) i ruszyłem dalej. Do Łaz doszedłem bez większych problemów, za to później zaczęły się "schody". Zza Łazami piasek był tak grząski że moja prędkość marszu spadła do 1,5 km/h na godzinę. Można powiedzieć że w 100% wywalczyłem sobie drogę do Dąbkowic. Przed Dąbkami chciałem rozbić namiot na bezludnej plaży, jednak stelaż zawiódł. I tak jak wcześniej dawałem radę spać z jednym klejonym stelażem, tak uszkodzona cała konstrukcja nie nadaje się już do użytku. W mijanych miejscowościach ciężko jest znaleźć otwarty sklep spożywczy, więc mocno wątpię że kupie gdzieś stelaż. No cóż, przygoda zaczyna żyć własnym życiem, ale nie zamierzam się poddać i wrócić do domu. Padł namiot? Trudno. Nogi mam nadal silne i dojdę na Hel, nawet jeśli będę musiał odejść od pierwotnych założeń wyprawy i spać na kwaterach. Na wszystko nie mamy niestety wpływu, jednak nie można się poddawać, jak to mówią: nie drzwiami to kominem ;)
Mam nadzieję że zostaniecie ze mną, bo atakowanie polskiego wybrzeża z moim wózkiem jest niezłym wyzywaniem ;)
Do jutra!


czwartek, 14 lutego 2013

Dzień czwarty Kołobrzeg-Sarbinowo

Oto wczorajszy wpis, przepraszam za opóźnienia.
Od teraz wszystkie wpisy będą z jednodniowym opóźnieniem żeby już nie robić większego bałaganu.
Z Kołobrzegu wystartowałem w okolicach godziny 10 rano. Na początku mocno wiało i sypało śniegiem, później zaczął padać deszcz a na końcu wszystko się uspokoiło. Droga przebiegła bez problemu a przed Sarbinowem była najpiękniejsza plaża jaką do tej pory widziałem.
Lecę dalej pozdrowienia.

wtorek, 12 lutego 2013

Dzień trzeci -Pogorzelica-Kołobrzeg




Dzisiaj śpię na kwaterze, mam tu wifi i sam napisze dzisiejsza relacje (wcześniejsze dyktowałem przez telefon, a to nie to samo). Na początku dzięki wielkie za komentarze, przepraszam ze nie odpisuje ale mam słaba przeglądarkę w telefonie. Jednak każdy komentarz przychodzi mi na maila i jest to niezła motywacja do dalszego marszu. Na Wasze komentarze postaram się odpowiadać w postach, jednak miejcie świadomość ze każdy z nich czytam :) co do wczoraj, to nastąpił mały błąd. Nie byłem na 60 kilometrze, tylko na 67,5 (tak wiec nie zrobiłem ledwo 20 tylko prawie 30 :D). Wczorajsza decyzja o przerwaniu marszu była bardzo dobrym pomysłem (chodź podjąłem ja bardzo niechętnie - straconych kilometrów już nie odzyskam). Rano okazało się ze na całym 12 kilometrowym odcinku morze zabrało od 50% do 90% plaży, a wczoraj przy takim wietrze pokonanie tego odcinka zajęłoby mi lekko z 6 godzin.

 W każdym razie dzisiaj pogoda była idealna, a piasek twardy jak stal. Nad ranem walczyłem jeszcze z lekkim odwodnieniem jednak teraz już wystarczająco wypiłem i wyleczyłem stopy. Na odcinku do Mrzeżyna podjechała do mnie straż graniczna, ale tylko mi odmachali i po chwili zawrócili. Również na tym odcinku plaża była momentami zalana i o mały włos utopiłbym wózek ;D znalazłem tez na plaży truchło zwierzęcia, ale nie będę tu wrzucał takich drastycznych zdjęć, najwyżej później na forum, bo nie wydaje mi sie żeby takie zwierze, w takim stanie przyszło z morza. W Mrzezinie była przebudowa brzegu, ale nie stanowiło to większych problemów. Problemem był jednak powrót na plaże, ponieważ musiałem zejść po 5 metrowych (chodzi mi o wysokość) schodach. Biorąc pod uwagę ze sam wózek waży 16 kg, a mam w nim ok 30 kg sprzętu to było naprawdę hardcorowe zadanie, przy którym prawie złapałem wystrzał (na szczęście puścił tylko wentyl). W połowie schodów podeszła do mnie obca kobieta i zaproponowała pomoc, oczywiście odmówiłem bo nie chciałem jej mieć na sumieniu, ale i tak mi pomogła :P zresztą mam wrażenie ze tutaj ludzie częściej się uśmiechają i są milsi, a morze pachnie morzem. Wcześniej spotykałem samych Niemców którzy pytali mnie o drogę (ze słabym rezultatem), a sam miałem problem dowiedzieć się czegoś od innych. Jeszcze przed startem w Świnoujściu pytałem się o drogę i pewien koleś (około 30) odwrócił się do mnie, warknął i poszedł dalej - nie żartuje, poważnie. W Dźwirzynie rozstawiłem moje krzesełko i zacząłem jest łyżką biedronkową "nutelle" - miny ludzi: bezcenne. Wieczorem dotarłem do Kołobrzegu. Jutro planuje atakować Łazy, ale to kawał drogi i nie wiem czy ofensywa się powiedzie. Jeśli tak będę miał w nogach 152 kilometry. Jak coś Was interesuje to pytajcie, ja idę robić pranie wiec mówię dobranoc :)

poniedziałek, 11 lutego 2013

Dzień drugi Dziwnów-Pogorzelica 60 kilometrów

 Poprzedni dzień był idealny - zupełny brak wiatru i sielankowa atmosfera wprawiły mnie w świetny humor. W nocy temperatura spadła do około -10 stopni (wnioskuje to po tym ze zamknięta coca-cola częściowo zamarzła). Można powiedzieć że było mało śmiesznie. Marsz zacząłem o 4 nad ranem, lecz dopiero o 8 rano otrząsnąłem się po nocy. Wczoraj częściowo odparzyłem sobie stopy, to chyba przez te nowe buty, bo nigdy nie miałem takich problemów. Około 10 wskoczyłem w moje ulubione adidasy i do 14 zrobiłem 30 kilometrów. Pozostało mi jeszcze 12 kilometrów trudnym odcinkiem plaży z którego nie można się wycofać. Niestety ale wiało tak mocno, ze mój wózek postawiony na plaży sam się cofał, a fale zabierały coraz więcej plaży. Po około 2 kilometrach stwierdziłem ze zawrócę, bo zalanie namiotu mogłoby mnie błyskawicznie wysłać do domu. Tak wiec dzisiaj zrobiłem 30 kilometrów, minąłem Niechorze i jutro planuje atakować na Kołobrzeg. Do końca jeszcze 290 kilometrów.

Pozdrawiam gorąco :)




niedziela, 10 lutego 2013

Dzień pierwszy Świnoujście-Dziwnów 40 kilometrów

Wystartowałem z samego rana, o dziewiętnastej miałem już pokonane 40 kilometrów i odpoczywałem w namiocie. Morze ma niesamowitą atmosferę, stojąc w nocy na plaży i mając za plecami świetlistą łunę miasta mam wrażenie jak bym spoglądał na atramentowo-czarną paszczę morskiego potwora, intrygujące, magiczne... straszne. Dziś post bez zdjęć ponieważ mam na drugim telefonie, jutro wszystko nadrobimy.
Pozdrawiam i idę spać dalej.

sobota, 9 lutego 2013

Dzień zero Przygotowania


Widok z okna
Po prawie czterdziestominutowym opóźnieniu  w końcu dojechałem do Świnoujścia.
Cały dzisiejszy dzień poświęciłem na pakowanie, zaopatrzenie w prowiant i złożenie wózka. Przez całą noc napadało dość dużo śniegu który ma utrzymać się aż do środy. W zawiązku z tym kupiłem trzydniowy zapas jedzenia (całe dwie reklamówki) i mam zamiar maksymalnie wykorzystać tą pogodę.
Podczas pakowania


Jutro ruszam z samego rana...

środa, 6 lutego 2013

Przed wyjazdem...

Jest to już ostatni wpis przed wyjazdem. Wózek w tym momencie jedzie już do Świnoujścia, a w całym mieszkaniu leżą papiery, notatki, sprzęt... Jutro rozpoczynam wielkie pakowanie i zaczyna się! :D
Tak jak jeszcze tydzień temu byłem pełen obaw, tak dzisiaj już bez stresu - oswoiłem się z tym że zimowa wyprawa, tak naprawdę zimowa nie będzie (choć w nocy temperatura może spadać nawet do -8 stopni, a towarzyszyć jej będzie porywisty wiatr).

Jestem pełen naprawdę dobrych myśli, nie pozostaje już nic innego jak założyć uprząż, doczepić wózek i delektować się szumem fal i gwieździstym niebem.

Kilka dni temu załatwiałem pozwolenie na przejście odcinkiem plaży który należy do Centralnego Poligonu Sił Powietrznych - bez pozwolenia przejście tamtędy jest niemożliwe, a na obejście ośrodka potrzeba około 25 km.

Po godzinie od wysłania emaila, na mój telefon zaczął dzwonić jakiś obcy numer. Przekonany że to Pani z administracji która mi powie że mam napisać wniosek, a nie "list otwarty". Jakież było moje zdziwienie, gdy po drugiej stronie usłyszałem męski głos który przedstawił się jako Szef Ochrony i oznajmił mi ze nie widzi najmniejszego problemu, a także podał mi swój prywatny numer, na wypadek gdybym na terenie poligonu potrzebował pomocy - naprawdę pełen profesjonalizm i szybkie załatwienie sprawy.

Następna wiadomość będzie już znad morza!

W zagranicznej prasie

Również w zagranicznej prasie pojawiła się informacja o mojej wyprawie. Poniżej zamieszczam skan strony :)

Piszą o nas

Bardzo miło jest mi Was poinformować że o mojej wyprawie piszę także portal students.pl.
Link do artykułu znajdziecie tutaj: Klik

piątek, 1 lutego 2013

Koniec treningów, ostateczna wersja wózka



Wszystko się pozmieniało, ale zanim Ci to opowiem to bardzo Cię proszę wyjrzyj za okno...

Tak mówię poważnie, zobacz co widać za oknem...

Ja wiem czego na pewno tam nie zauważyłeś... ŚNIEGU.

Właśnie wróciłem z mojej „bazy ćwiczeniowej” i przywiozłem cały bagażnik sprzętu, to już koniec ze spaniem w namiocie. Temperatura nad jeziorem o 21 w nocy wynosiła 6 stopni, w mieście 12 – oczywiście na plusie.

Zapoznałem się z długoterminowymi prognozami pogody i najprawdopodobniej jest to już koniec zimy. Tak więc nastawiałem się na ciągnięcie sanek po śniegu, a będę musiał ciągnąć wózek po piasku... szykuje się prawdziwy kierat.

Czuje się jak student który, który na obronie dowiedział się że miał inny temat niż myślał... ale myślę że warto, nawet dla samego uczucia ścisku w żołądku gdy myślę o czekających mnie dniach WARTO.

Takie warunki pogodowe generują jeszcze dodatkowy problem, mianowicie mogę mieć dni podczas których słupek rtęci spadnie poniżej zera, ale także takie gdzie temperatura wyniesie kilka lub nawet kilkanaście kresek na „plusie” – czyli muszę mieć dwa różne komplety ubrań.


Tak to już właśnie bywa z tymi wszystkimi wyprawami, ale najważniejsze to wiedzieć że:

NIE MA PROBLEMU.


wtorek, 29 stycznia 2013

Pod gołym niebem



I znów byłem pod namiotem. Tym razem musiałem biec na pociąg. Wiedziałem że nie zdążę ale w sumie cóż mi szkodziło? Nie chciałem też później pluć sobie w brodę, że odpuściłem, że za mało się starałem, że zawaliłem. Przez całą drogę miałem przed oczami tylne światła pociągu, gdy wbiegłem na peron okazało się że nie ma ani tylnych świateł, ani też pociągu... są za to ludzie. Ponad 30 minutowe opóźnienie pociągu sprawiło że zdążyłem i miałem możliwość odbycia kolejnego zimowego noclegu.
Po dotarciu na miejsce okazało się że... nie mam stelaża z namiotu, i nie była to jedna z tych rzeczy które losowo skreślam z listy. W każdym razie nie chciałem odpuszczać i postanowiłem spać ot tak, pod gołym niebem - nie chodzi tu o survival, o budowanie schronień itp, ot taka forma zabawy :). Pogoda dopisywała, na termometrze niecały jeden stopień poniżej zera, więc czemu nie urozmaicić sobie tego noclegu?



Pamiętajcie jednak, nigdy samemu tak nie śpijcie! Ja robiłem to w kontrolowanych warunkach, mając zaplecze z którego zawsze mogłem skorzystać.




Po przebudzeniu postanowiłem w ramach treningu część drogi powrotnej pokonać na piechotę, a potem udałem się do warsztatu w którym mieliśmy spawać nowe sanki. Na zrealizowanie projektu warsztat potrzebował 4 tygodni i dość dużo gotówki, ja mam tylko dwa - niecałe - tygodnie.

Więc znów zmieniam kurs... mam nadzieję że w następnym wpisie przedstawię Wam mój nowy pojazd.

Otrzymałem także kolejne zezwolenie, tym razem od Urzędu Morskiego w Szczecinie. Czyli około 80% trasy, stoi przede mną otworem :)

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Mniej niż 14 dni!



Do startu zostały już niecałe dwa tygodnie... ale ten czas pędzi! Postawiliśmy już wózek na narty i... na tym koniec. Dzięki temu projektowi sprawdziliśmy jakie rozwiązania sprawdzają się najlepiej, a jakie najgorzej. Teraz już wiedząc dokładnie czego potrzebuje (nigdy wcześniej nie robiłem takiego wózka(sanek)) rozpoczynamy pracę nad nowym pojazdem, który w niczym nie będzie przypominał prototypu :P
Tak więc ten wózek zostaje do treningów, a jutro bierzemy się za spawanie nowego!

To tyle jeśli chodzi o sanki, teraz z innej beczki.
Korzystając z zimowych wyprzedaży zaopatrzyłem się w trochę niezbędnego sprzętu (między innymi w nowe buty). W tym tygodniu mam zamiar jechać na 2-3 dni pod namiot podczas których dokładnie przetestuję sprzęt oraz wszystkie „obozowe” procedury.

Oczywistym jest również że podczas wyprawy będę spalał więcej kalorii niż podczas dnia codziennego, więc przez ostatni okres czasu jadłem trochę więcej żeby przytyć te parę kilo i stworzyć sobie pewien zapas energii. Od wczoraj już zacząłem zmniejszać porcję które jem, tak by do dnia startu przyzwyczaić organizm do mniejszych porcji.

Od wczoraj też zacząłem chodzić co najmniej pięć kilometrów rano i minimum pięć kilometrów przed snem. Ktoś powie że to zbyt mało, że co to w ogóle ma być. Pewnie i tak jest, jednak ja znam już swój organizm oraz specyfikę marszów na tyle że zdecydowałem się na takie właśnie dystanse właśnie o takich porach. Gdybym chciał biegać 2 razy dziennie, codziennie zapewne do dnia startu byłbym już przetrenowany, podczas marszu nie ma tego problemu, a przynajmniej rozchodzę buty i przyzwyczaję się do mojego zimowego ubrania.
 

czwartek, 24 stycznia 2013

Pod górę...



Ostatnie kilka dni, to ciągłe przeciwności...
Po pierwsze, nie udało mi się oddać butów na gwarancji ponieważ sklep w którym je kupiłem... splajtował - jak zresztą cała ich sieć. I tak oto skórzane buty La Sportiva, z Goretexową membraną i vibramem padły po pierwszym sezonie, a szkoda.
Również na kilka dni zatrzymały się prace nad sanko-wózkiem ponieważ szukałem odpowiednich nart które przymocuje do pojazdu. Gdy w końcu takie znalazłem umówiłem się telefonicznie ze sprzedawcą w sąsiednim mieście. Powiedział że będzie miał czas dopiero o 18, czyli przebijając się przez całe zakorkowane miasto i przejechaniu 20 kilometrów byłem na miejscu o 17.45. Dzwonie do człowieka i co słyszę? Sprzedane. Co za ludzie.
Jak się zapewne domyślacie, w wyśmienitym humorze wróciłem do domu i zacząłem szukać kolejnych nart. Znalazłem jeszcze jeden (już ostatni) odpowiedni model, jednak tym razem jeszcze trochę dalej niż poprzednio. Umówieni byliśmy na 16.15, o szesnastej zgłaszała się tylko skrzynka, ale znałem adres i byłem już w drodze. Jak się okazało 13 letni sprzedawca był w domu i co mi powiedział?
- Paanieee ja bez butów Panu nie sprzedam.
- Ale na tablicy wystawił Pan same narty
- No bo zapomniałem o butach, no i trzeba też dopłacić bo buty sprawne i można iść na górę od razu jeździć.

Niestety, ale czas mocno nagli i tak oto stałem się szczęśliwym posiadaczem nart, wraz z butami wyjętymi z jakiejś kotłowni które chętnie oddam na kolczyki.
Od jutra zaczynamy pracę nad płozami, i zabudowaniem wózka to wrzucę tutaj jakieś zdjęcia.

Dobre informację to takie że:
- Zamknąłem wszystkie uczelniane sprawy i od jutra wszystkie siły i środki mogę kierować już na wyprawę.
- Otrzymałem zezwolenie od Urzędu Morskiego w Słupsku na rozbijanie namiotu, na plaży, na około 150 kilometrowym odcinku – bardzo dziękuje za wiarę w ten projekt.

niedziela, 20 stycznia 2013

Nowy namiot, nowy wózek...



I znów pod namiotem, tym razem miałem możliwość trenować przez 24 godziny, jednak musiałem pojechać autem – zabranie sanek, sprzętu i 32 kilogramowego ciężarka komunikacją publiczną było wyzwaniem ponad moje siły (czyt. chęci). Z listy mojego ekwipunku na ten dzień pozbyłem się spodni - no może tak nie do końca... Zamieniłem moje spodnie zimowe, na zwykłe jeansy i tak przez cały dzień rąbałem drewno, chodziłem, odśnieżałem by po 23 znów zanurzyć się w moim śpiworze. Zamrożone rzeczy oskrobałem ze śniegu i lodu po czym wrzuciłem je do osobnych worków. Z racji tego że zmieniły się założenia wyprawy i zamiast plecaka będę mieć wózko – sanki (jeszcze nie mam nazwy) mogę pozwolić sobie na większe obciążenie i zabrać więcej rzeczy. Tak też zrobiłem i zamieniłem mój mały kokon (Muwang I), na dwuosobowy, kopułowy z alpinusa – ależ komfort! Pomimo tego że była to najzimniejsza noc jak do tej pory (słupek rtęci wynosił około -12 stopni – pewnie dlatego że śpię niedaleko jeziora) wyspałem się jak małe dziecko, i był to pierwszy raz kiedy tak naprawdę wypocząłem w namiocie – pewnie po części to zasługa namiotu i odpowiedniej izolacji, a po części już przyzwyczajenia do mrozu. W dodatku komfort ubierania odzieży wierzchniej w namiocie, zamiast na śniegu wart jest naprawdę grubych pieniędzy.

Następnie spakowałem wszystko na mój prototyp sanko – wózka i wybrałem się na 5 kilometrową przechadzkę. Robiłem też eksperymenty w ciągnięciu 20 i 32 kg, efekt? Nie ma aż tak dużej różnicy pomiędzy tymi ciężarami więc mogę sobie pofolgować ;)

Pojazd pokazany na zdjęciu to jedynie prototyp, więc proszę bez śmiechów.

P.S W nadchodzącym tygodniu ma być - 20 stopni, zdarzało mi się już prowadzić całonocne działania w lesie przy takiej temperaturze, ale nie spałem jeszcze w namiocie... czas pokaże :)

Aha bym zapomniał, moje goretex-owe buty pękły - miały tylko rok i nie były zbyt mocno używane - dlatego jadę jutro z reklamacją, mam nadzieję że przyjmą i dostane nowe przed startem. Przy okazji kupię w końcu te śledzie i nowy stelaż do namiotu.

piątek, 18 stycznia 2013

Kolejna noc w terenie



Z czwartku na piątek kolejna noc w terenie. Tym razem pełna problemów, czyli tak jak powinno być.
A więc... przyznam się szczerze że mi się nie chciało, och jak wyjątkowo mi się nie chciało. W tej sytuacji nazwać to co czułem „nie chciało” to tak, jakby Wielki Kanion nazwać wgłębieniem, no ale zmusiłem się bo gdzieś tam w głębi serca wiem że dopiero na trasie zrozumiem co to znaczy nie chcieć. Oprócz standardowego wyposażenia, zabrałem ze sobą także prototyp wózka który będę ciągnął. Nie pisałem o tym wcześniej, ale za każdym razem nie zabieram jednej losowej rzeczy ze swojej listy, czy to młotka, czy karimaty, żeby przygotować się na tego typu niespodzianki – tym razem nie zabrałem latarki. Po dotarciu pod bramę obiektu, okazało się że kłódka która na samym początku moich treningów otwierała się bez najmniejszych problemów (o czym zresztą pisałem) zbuntowała się na tyle że nie chciała wpuścić w swoje czeluści nawet klucza, nie marząc już nawet o otwarciu zamka.
Tak jak pokonanie trzymetrowej bramy nie stanowiło większego problemu, ani dla mnie, ani dla plecaka tak już przeniesienie sanek na drugą stronę było bardzo ciekawą formą rozrywki.

Na skutek pracy fizycznej zaczęło mi się troszeczkę bardziej chcieć, ale znowu nie na tyle żeby po głowie przestały się błąkać myśli zachęcające mnie do kapitulacji. Następnie okazało się że gdy w sobotę musiałem się pospiesznie zbierać, zapomniałem zabrać młotka.

- Dobra – myślę – bez młotka będę znów się z tymi śledziami babrał godzinę, dzisiaj zajmę się tylko testowaniem sanek.
- A może jednak pójdziesz i poszukasz tego młotka w miejscu gdzie ostatnio rozbijałeś namiot?
- Nie ma szans, jest po dwunastej w nocy, nie mam latarki, napadało 30 centymetrów śniegu, lepiej odpuścić...

Młotek znalazłem i to o wiele szybciej niż podejrzewałem, rozbicie namiotu poszło mi wyjątkowo szybko jeśli nie liczyć faktu że zima pokonała trzy z moich śledzi – już od kilku tygodni wybieram się do sklepu po zimowe odpowiedniki, no ale chyba trafię tam dopiero jak stracę jeszcze ze dwa śledzie.

Z roztopionego śniegu zaparzyłem sobie herbatę oraz zrobiłem zupkę chińską i musze przyznać że coraz sprawniej obsługuję moją kuchenkę benzynową – co zimą nie jest ani proste, a już na pewno szybkie.

Termometr na zewnątrz pokazywał -3 stopnie, ja zanurzyłem się w śpiwór i zasnąłem. Po dość chłodnym przebudzeniu coś mi nie pasowało. Przy -3 stopniach na dworze, nie powinienem mieć w namiocie -3 stopni (zimniej niż przy -10!), przywieziona z domu butelka wody która leżała obok mnie nie powinna zamarznąć, a telefon nie powinien się rozładować przez 6 godzin (wprawdzie nie był naładowany do pełna, ale to i tak za szybko). W śpiworze nie było za ciepło, ale na zewnątrz było znacznie gorzej. „Siłą woli” nałożyłem na siebie ubranie (nie działam teraz w tym którego będę używał na wyprawie, tylko w trochę zimniejszym), założyłem zamrożone buty i po prostu poszedłem pobiegać żeby rozgrzać ciało. Kiedy jest naprawdę zimno, mózg człowieka działa z pewnym opóźnieniem (podobnie jak urządzenia elektroniczne działające w niskiej temperaturze), dlatego zawsze najgorsze są poranki, jak już wyrwiemy się z tego letargu dalej jakoś to będzie. Wczoraj nocy popełniłem straszny błąd z moimi rękawiczkami „roboczymi” i musiałem używać narciarskich. Zrobienie w nich czegokolwiek jest sztuką samą w sobie, ale taka jest kara za błędy które jeszcze teraz – podczas przygotowań – mogę popełniać.

O godzinie 8.00 sprawdziłem na termometrze rtęciowym oddalonym od mojego namiotu o kilkanaście metrów temperaturę: wynosiła -9 stopni, podczas gdy mój termometr elektroniczny wskazywał -4. Komu wierzyć? Po zjedzeniu śniadania instant zacząłem testować prototyp moich sanek, zapowiada się naprawdę nieźle, ale na razie nie zdradzam szczegółów.

Informacja prasowa.

Na portalu eswinoujscie.pl, pojawiła się krótka informacja o moim marszu, do przeczytania tutaj. Umieszczam to jako osobny wpis, bo nie chcę żeby zlał się z tym który opublikuje za kilka minut ;)




wtorek, 15 stycznia 2013

Kolejna porcja informacji!



Ufff, w końcu chwila oddechu i na tym jednym tchu muszę przekazać Wam kilka informacji – zarówno dobrych jak i złych. A więc...
Na początku bardzo miło jest mi poinformować że portal etraveler.pl objął moją wyprawę patronatem medialnym. Tutaj możecie przeczytać krótki tekst o moim zimowym marszu – to jest informacja dobra.
W sobotę znów byłem pod namiotem, tym razem nie na noc ponieważ sprawy uczelniane na to nie pozwalają, jednak spędziłem miłe kilka godzin na trenowaniu rozbijania namiotu, „suchego wejścia” do namiotu (co przy mocno sypiącym śniegu nie jest wcale takie łatwe), oraz myślę nad przygotowaniem małego palnika (lub czegoś podobnego) który będzie mógł palić się w „przedsionku” i podgrzewać wodę – sądzę że taki ciepły napój bez wychodzenia z namiotu będzie niezłym początkiem dnia – to również jest informacja dobra.
I na sam koniec zostawiłem informację złą...
Zacząłem już treningi z plecakiem (specjalnie opóźniałem je maksymalnie ze względu na niedawną kontuzję nerwu łokciowego) i niestety, ale okazało się że 20 kilogramowy plecak jest zbyt dużym obciążeniem na chwilę obecną. Gdybym szedł z kimś, lub gdyby wyprawa odbywała się w porze letniej jeszcze zaryzykowałbym niesienie dobytku na plecach. Cóż mi zatem pozostaje? Wymyślić sposób który pozwoli mi odciążyć barki!
Najprawdopodobniej będę używał jakiegoś pojazdu który będę ciągnął na pasie biodrowym. Dodatkowo ze względu na zmienne podłoże, musi to być coś naprawdę konkretnego – już powstał pewien projekt i jak będę wiedział coś więcej umieszczę tutaj stosowne informację. Czyli nie będę - tak jak planowałem na początku - maszerował z plecakiem, ale jak to mówią:
Baczność!
Zmienność decyzji świadczy o ciągłości dowodzenia.
Spocznij.

To tyle, za jakiś tydzień (plus, minus) powinienem załatwić wszystkie sprawy na uczelni i skupić się już tylko na wyprawie – w końcu zostało już tylko 26 dni!

Poniżej zamieszczam filmik o którym wspominałem we wpisie z 8 stycznia ;)

środa, 9 stycznia 2013

Patronat medialny



Bardzo miło jest mi poinformować że PortalMorski.pl, objął patronatem medialnym moją wyprawę. Pod tym linkiem, możecie przeczytać krótki wywiad ze mną dotyczący zbliżającego się wielkimi krokami zimowego marszu :)

wtorek, 8 stycznia 2013

Już w nowym roku





Wybaczcie mi moją długą nieobecność. Na początku były święta, następnie sylwester, a po nowym roku ruszyła cała maszyna związana z wyprawą, oraz sprawami związanymi z uczelnią. Nie wiem czy wy też tak macie, ale ja po kilku dniach względnego spokoju, dostaję naglę - w ciągu jednego dnia - lawinę dwudziestu maili, w dodatku nie tych na które czekałem.

Wielkim smutkiem napawał mnie fakt że właściwie od ostatniego postu CAŁY ŚNIEG STOPNIAŁ, więc siłą rzeczy wszystkie wypady pod namiot zostały zawieszone. Na szczęście w niedzielę (06.01.2013) popołudniu znowu przyprószyło śniegiem, więc nie zastanawiając się zbyt długo około godziny dwudziestej drugiej znów rozbiłem namiot na moim małym odludziu. Zazwyczaj nie staram się tych samotnych wieczorów i nocy spędzać na nic nie robieniu, więc tym razem przygotowałem kolejny materiał wideo jednak czeka jeszcze na montaż, ale bez obaw - pojawi się on na moim YouTubowym kanale w najbliższym czasie.


Powoli zaczynam także kończyć zbieranie sprzętu, już mniej więcej wiem co mi się przyda, a co jedynie będzie ciążyć – gdy już zamknę swoją listę, podzielę się z Wami informacjami o przedmiotach które zdecydowałem się zabrać ze sobą w podróż. Wybaczcie że dzisiaj tak krótko, ale jutro czeka mnie kolejny dzień wypełniony telefonami oraz załatwianiem formalności.