piątek, 21 grudnia 2012

Nocny wypad



Kilka nocy temu znów udało mi się wyrwać teren. Oczywiście z uwagi na okres przedświąteczny, oraz na słupek rtęci który przez ostatnie dni, nie spadał poniżej pięciu stopni Celsjusza wyjazdy pod namiot musiały zostać zawieszone. Nie za ciekawe są dla mnie również prognozy pogody, według których do Świąt ma nie spaść ani jeden płatek śniegu – na szczęście będą ujemne temperatury, więc mam wielką nadzieję że jeszcze przed świętami uda mi się wyskoczyć pod namiot.
No ale wracając do tematu, dlaczego piszę że wyrwałem się w teren, a nie na przykład pojechałem czy wyszedłem? Bo była to prawdziwa ucieczka z okopów monotonii.
Wyjazd zaplanowałem na pierwszą w nocy, jednak mój nowy telefon nie za bardzo chciał pogodzić się z faktem że przez najbliższe kilka godzin będzie mi służył wyłącznie za GPS, więc dopiero w okolicach drugiej w nocy, z sakwami przypiętymi do bagażnika rowerowego ruszyłem po wyznaczonej wcześniej trasie.
Potrzebowałem tego by wsiąść na rower i zrobić te 40 kilometrów, potrzebowałem pojeździć po pustych ulicach i pobyć sam na sam z własnymi myślami. Wiele osób zarzuca mi że jazda rowerem w nocy jest wyjątkowo niebezpieczna, bo pijani kierowcy, bo mała widoczność, bo diabeł polem biega.
Jeżeli jeździsz rowerem po polskich drogach, każdego kierowcę musisz traktować jako potencjalne zagrożenie. Dla nich nie ważne jest że drugi pas jest pusty i tak wyprzedzą Cię „na styk” bo niby dlaczego nie? Kierowca tira, nie zastanowi się że te kilkadziesiąt ton które mija Cię w odległości kilkunastu centymetrów sprawia że krew w Twoich żyłach na moment zamarza. Zresztą nie chodzi tu tylko o kierowców zawodowych. Starałem się znaleźć jakiś związek pomiędzy marką , rozmiarem auta czy rodzajem auta, a manewrem wyprzedzania rowerzysty – nie znalazłem. Niestety, ale 95% polskich kierowców to ludzie bez wyobraźni, za to z żyłką rajdowca.
Pamiętam jak jechałem rowerem nad morze i w pewnym momencie z naprzeciwka nadjechał tir – nie wiem jaki ładunek przewoził, ale podmuch który stworzył wyhamował mnie z dwudziestu pięciu kilometrów na godzinę do trzech...

Trasę zaplanowałem z Katowic, przez Mikołów, Łaziska Górne, Gostyń i Kobiór. Miasto w godzinach nocnych jest niesamowite, puste nieme ulice, spowity mgłą horyzont i żółte migoczące światła, czyli spokój i cisza, taka mała namiastka gór. Do godziny trzeciej trasa nie sprawiała żadnych problemów, później zrobiło się odrobinę ciekawiej.
Zaczęły pojawiać się mgły, a drogi pokryły się cieniutką, gładką niczym powierzchnia lustra warstwą lodu. Było tak ślisko, że tylne koło momentami buksowało nawet na prostych odcinkach, a przy podjazdach traciłem nawet ¾ obrotu. Jednak najgorsze były zjazdy, ale w końcu nie wyjeżdża się w grudniu o drugiej w nocy na rower, z nadzieją że podczas przejażdżki pojawi się możliwość by wraz z ukochaną osobą wylegiwać na skąpanej w słońcu polanie i zajadać ciasteczka :)
Podczas pierwszych zimowych wyjazdów na tylnym hamulcu ustawiłem dość duży luz, dzięki czemu szczęki nie chwytały koła od razu, tylko robiły to stopniowo - w ten sposób odpowiednio manipulując dociskiem klocków mogłem skutecznie (choć powoli) hamować nie wpadając w poślizg.
I tak jechałem samotnie przez noc, delektując się błyszczącą nad miastem świetlistą łuną, mgłami które znacznie ograniczały widoczność, oraz ozdobami świątecznymi migoczącymi na mijanych budynkach i ulicach.
Na stację kolejową przyjechałem na dwadzieścia minut przed planowanym przyjazdem pociągu. W budynku znajdował się automat w którym można było zakupić bilet, jednak jego obsługa przerosła moje możliwości i po dziesięciu minutach dałem sobie spokój.
Przed wyjazdem sprawdziłem że najbliższy pociąg w którym istnieje możliwość przewozu roweru jedzie dopiero za kilka godzin, ale czy powinienem się tym przejmować? Z uśmiechem na twarzy i pewnością siebie można wejść tam gdzie pesymiści i smutasy nigdy nawet nie zajrzą.
Tak więc po kilku minutach zobaczyłem skład którego zupełnie się nie spodziewałem... nadjechała szara śmierć. Były to zaledwie trzy, albo dwa wagony z wąskimi wysokimi wejściami i przedziałami - przez chwilę naprawdę sądziłem że nie uda mi się tam wejść z rowerem. Licząc się z tym że w każdej chwili mógł się pojawić konduktor i powiedzieć:
- Panie, gdzie z tym rowerem? Nie widzi Pan że za wąsko.
Postawiłem rower na tylne koło i płynnym ruchem wszedłem do środka. Do podobnego wagonu ładowałem kiedyś rower w Gdańsku, tyle tylko że wtedy ważył 40 kg i miał przytroczony namiot oraz śpiwór – więc jakieś tam doświadczenie w pakowaniu roweru do pociągu mam :)
Po chwili podeszła do mnie Pani konduktor i z lekkimi nie wartymi wspomnienia trudnościami sprzedała mi bilet. Przyjemną niespodzianką okazał się fakt, że brak możliwości przewozu roweru skutkuje tym że Pani w swoim urządzonku nie ma odpowiedniej opcji która pozwoliłaby wliczyć przewóz roweru do ceny biletu, zresztą komu przeszkadza rower w pustym pociągu o czwartej rano?

2 komentarze:

  1. bardzo fajny opis..pozdrawiam Cię kolego!

    OdpowiedzUsuń
  2. Rower nocą to jest to! A jeszcze zimą ;) Na jakim rowerze kolega jeździ?

    OdpowiedzUsuń