niedziela, 16 grudnia 2012

Przygotowania cz.3



  We wtorek znów pojechałem pod namiot, tym razem jednak warunki były zupełnie inne niż poprzednio. Temperatura nie wynosiła – 10 stopni, a zaledwie radosne -3. Pomimo faktu że wskazówka zegara zbliżała się już do północy, niebo było wyjątkowo jasne, a duży kontrast pomiędzy śniegiem, a innymi obiektami zapewniał doskonałą widoczność.
  Tak więc zauroczony, malowniczo spadającymi płatkami śniegu włożyłem klucz do zamka kłódki. Klucz przekręcił się bez problemu, a ja znów miałem przed sobą wizję kilkunastu godzin które spędzę sam na sam z przyrodą, z dala od miejskiego zgiełku.
  Po wejściu zamknąłem za sobą bramę i ruszyłem w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na rozbicie namiotu. Brodząc po kostki w śniegu uświadomiłem sobie że coś jest inaczej niż poprzednio. Miałem nieodparte wrażenie że ktoś mnie obserwuje...
  Zostawiłem plecak i ruszyłem na mały obchód. Wszystko było pokryte świeżą warstwą dziesięciocentymetrowego śniegu, więc bez problemu mógłbym stwierdzić czy ktoś faktycznie przebywa tutaj razem ze mną. Niestety – a może na szczęście - w pobliżu pięćdziesięciu metrów, nie znalazłem żadnych śladów świadczących o tym że ktoś faktycznie mógł mnie obserwować. Wróciłem do plecaka wyjąłem namiot, oczyściłem podłoże ze śniegu i zacząłem z mozołem wbijać śledzie w zmrożoną ziemię. Jednak wrażenie, że ktoś intensywnie się we mnie wpatruje nadal mnie nie opuszczało...
  Rozbijając namiot konfrontowałem ze sobą moje wewnętrzne przeczucie, oraz stan faktyczny z którym zetknąłem się podczas „obchodu”. Może to za sprawą leżącej na dnie plecaka książki Stephena Kinga, która mnie mocno wciągnęła – zresztą jak każda książka, która wyszła spod jego pióra – zrobiłem się... no cóż, nieco podejrzliwy?
  Gdzieś przy wbijaniu szóstego śledzia, kątem oka zobaczyłem czarny kształt który przebiegł za moimi plecami. W takich sytuacjach ludzie często myślą „na pewno mi się przewidziało” starając się zanegować to co właśnie zobaczyli, czy czego doświadczyli. Bardzo ciekawie na ten temat piszę Amanda Ripley w książce „Instynkt Przetrwania, jak przetrwać katastrofę”.
Jednak ja wiedziałem ze mi się nie zdaje, oraz wiedziałem też że to nie człowiek. Wiedząc już że żaden psychopata nie czai się w krzakach, nie przerywając swojej pracy dyskretnie obserwowałem co się dzieje wokół mnie.
  Kilka minut później doszedłem do wniosku że to nie jeden „cień”, a kilka biega wokół mnie i najwyraźniej nie wie czy sklasyfikować mnie jako coś neutralnego, czy wrogiego.
Jak się okazało, te „tajemnicze cienie” to cztery koty – z czego trzy były całe czarne, a jeden biało czarny – które pewnie uznały mnie za niezła atrakcję, lub myśląc bardziej jak zwierze za kogoś kto rzuci im coś do jedzenia.
  Stwierdziłem że skoro miały tyle odwagi żeby do mnie podejść, to ja nie mam nic przeciwko temu żeby je nakarmić. Z racji tego że jedzenie które miałem w plecaku wymagało podgrzania, zabrałem się za rozpalanie ogniska.
  Gdy drewno zaczęło płonąć stałym płomieniem, jeden z kotów – którego nazwałem Gapa – przysiadł na krawędzi blasku rzucanego przez wznoszące się do góry płomienie, zamarł niczym kamienny pomnik i obserwował co robię. Pozostałe trzy koty nie były tak odważne jak Gapa i trzymały się bardziej na uboczu, co chwilę zmieniając swoją pozycję.
  Gdy włożyłem menażkę w sam środek ogniska, poinformowałem Gapę i towarzyszy że jak tylko zbliżą się do mojego posiłku, to w najlepszym wypadku same trafią na talerz i poszedłem nad jezioro przynieść trochę wody, która przyda mi się później do umycia naczyń.
  Wracając zauważyłem że mali partyzanci kręcą się przy ognisku i chętnie zjedliby zawartość mojej menażki, ale bardziej od moich słów bardziej przejęły się strzelającymi wokół naczynia płomieniami. Szczerze mówiąc miałem świadomość że głodny kot, słucha się tak bardzo jak kto najedzony, czy jakikolwiek inny kot, więc przed odejściem dorzuciłem do ogniska kilka grubszych kawałków brzozy, które sprawiły że moja kolacja została oddzielona od kotów swojego rodzaju ognistym murem.
  Po zjedzeniu kolacji – którą podzieliłem się z nocnymi partyzantami - umyłem naczynia i wskoczyłem do namiotu. Temperatura na zewnątrz utrzymywała się na poziomie -3 stopni, a w środku panowało przyjemne 4,5 stopnia.
  Zapadając w sen słyszałem biegające w pobliżu koty i stwierdziłem że ich obecność świadczy o tym, że nikt inny poza nimi i mną nie przebywa w pobliżu. Skoro do mnie skradały się tyle czasu, w sytuacji gdyby pojawiła się kolejna osoba na pewno znów by ucichły i schowały się w cieniu.
  Będąc już w tym przyjemnym miejscu, w którym sen styka się z jawą usłyszałem nietypowy ryk, który zbliżał się do mojego namiotu. Na kilkanaście centymetrów przed namiotem jeden z kotów zaczął toczyć walkę z drugim, a mnie ogarnęła refleksja czy dzisiaj uda mi się usnąć, czy też co chwilę będą mnie budziły odgłosy kocich zabaw...
Pogrążony w tej refleksji usnąłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz